Niełatwo sobie uświadomić, że to naprawdę nie powinno było mieć miejsca.
Nie przepadam za takimi osobistymi opowieściami. Nie planowałem też (nigdy) tekstu na ten temat. Ale chyba zrozumiałem coś ważnego i pisząc, chcę zatrzymać tę myśl, zrozumieć ją jeszcze pełniej.
Powiedzieć o niej innym.
Zaczęło się od tego, że moja druga połowa spytała „a czy rodzice cię..” i zanim dokończyła zdanie, przeszedłem do humorystycznej defensywy. – Pewnie, że tak. I to nie raz! – powiedziałem, czując, że coś nie gra.
Nie wiedziałem czemu tak trudno było mi udawać beztroskę w głosie.
Potem dopytała, czy tak, no, ręką tylko? Czy pasem też?
Musiałem się chwilę zastanowić. I wtedy już naprawdę czułem, że coś tutaj nie gra.
Wyobraźcie to sobie. Jesteście +30-letnim mężczyzną, który chyba nigdy w dorosłym życiu nie powiedział tego głośno. Takich słów. Nie zastanawiał się nad tym, bo to nieważne. Nie zapomniał, ale zamknął je gdzieś, było, nie ma.
To był jeden z niewielu momentów, kiedy – jak to się ładnie nazywa – „znowu poczułem się małym chłopcem”. Dotykalnie.
Nie jest to na szczęście historia z horrorów, których wiele zna i opisuje polska szkoła reportażu. Zastanawiam się nawet, czy powinienem w ogóle o sobie pisać, wiedząc przez jakie piekło przechodzą i przechodziły inne dzieciaki. Czy wypada?
Bo ja przecież miałem właściwie wszystko. Po prostu czasem.. byłem też bity.
Przypuszczam, że psycholog mógłbym na podstawie tego jednego zdania powiedzieć dużo. Dla mnie fakt, że tak to w swojej głowie podsumowuję, też był małym olśnieniem. Nie tylko o moim życiu, ale o życiu pokoleń ludzi z przełomu wieków.
W 2020 roku każdy, komu publicznie zdarzy się powiedzieć, że „dobry klaps nie jest zły” musi liczyć się – co najmniej – ze spadkiem medialnych notowań. Większa jest świadomość rodziców, więcej jest organizacji tę świadomość poszerzających.
Istnieją pewnie opracowania, tłumaczące czemu niektórzy (wielu?) ludzie decydują się na bicie swoich dzieci. Pewnie przeczytałbym w nich też, czy za sadystę uważa się tylko osobę, która robi to dla przyjemności czy również taką, która biciem chce dla dziecka „dobrze”, chce je „wychować”, ale nie ma już sił, wiedzy czy kompetencji emocjonalnej na zrobienie niczego innego.
Dziś tego nie wiem i w tak delikatnym temacie nie będę ryzykował napisania niczego szkodliwego. Wiem tylko, że być może pierwszy raz połączyłem informacje: tamto ciało, które ktoś bił i to, które 25 lat później sobie o tym przypomniało, należały do tej samej osoby. Ktoś cię bił.
W jednym z moich ulubionych podcastów była kiedyś rozmowa na podobny temat. Wyłącznie męskie grono więc temat zbywany żartami. Twardzi faceci normalizacja i akceptacja, że tak było. Należało mi się, mówili. Pamiętam też, że prowadzący zagiął wtedy swoich kolegów pytaniem:
Czy chciałbyś, żeby ktoś DZISIAJ próbował wyjaśnić ci coś w TEN sposób?
No właśnie. Już wtedy wydawało mi się to cennym, prostym i przekonującym postawieniem sprawy. Dzisiaj, kiedy uchyliłem jedne drzwi wspomnień więcej, ta prawda trafia do mnie jeszcze bardziej. Nie, nie chciałbym, żeby ktoś dzisiaj komunikował się ze mną w taki sposób.
Przypuszczam zresztą, że wtedy też wcale tego nie chciałem.
Dlatego nie mam innej puenty niż po prostu trzymanie kciuków za wszystkich rodziców i zachętę, żeby spróbować pogadać o takich doświadczeniach głośno z kimś teraz, z perspektywy dorosłego życia. Może wytknięcie tych błędów, pomoże nie powtórzyć ich kolejnym pokoleniom.