Input your search keywords and press Enter.

Czy na rowerowe wycieczki muszę zabierać pistolet?

…albo przynajmniej gaz pieprzowy?

Dzisiaj jechałem sobie rowerem poza miastem. Po ulicy. Takie mam nowe hobby od 2 tygodni. Równiutko w linii, prawie po poboczu, nie jakoś super wolno. Grzecznie.

Mijało mnie tego dnia pewnie już 100 samochodów. Zero problemów.

Ale trafił się w końcu ktoś, kto postanowił podjechać szybko i blisko, a podczas wyprzedzania, będąc na równi ze mną, przeciągle zatrąbić.

Był oburzony, że zajmuję kawałek „jego” drogi.

Pewnie myślał, że mnie wystraszy, ale moja bezwarunkowa reakcja była taka, że wysoko w górę powędrował mój środkowy palec. Trochę się zdziwił.

Tu zrobiło się zabawniej, bo kierowca zaczął przede mną hamować prawie na środku drogi.

Ja oczywiście zareagowałem zapraszającym ruchem ręki, ale on (widzę, że facet) nie mógł się zatrzymać, bo za nami jechały inne auta.

Więc tak sobie chwilę jedziemy, a ja mam czas zastanowić się, czy zaraz będę musiał się bić z tym przypadkowym kolesiem gdzieś na polu między wioskami? Może trafię na jakiegoś zabijakę?

Może mogłem to po prostu zignorować?

No.. mógłbym. Ale co to daje i jakie wysyła przesłanie? Czy to sprawi, że następnym razem zastanowi się dwa razy zanim spróbuje w podobny sposób wystraszyć kogoś innego?

Po paru chwilach, w których widział, że właściwie to bardziej ja go gonię niż przed nim uciekam (i kiedy zrobił się za nami mały korek), tamten odjechał i nawet sobie nie pogadaliśmy. Później przez resztę trasy rozważałem czasem, czy czeka na mnie gdzieś za zakrętem.

Tym razem nie czekał.

I naszła mnie taka refleksja gdzieś między spojrzeniami na pobocze i podejrzane zarośla:

Nikt mnie nie ostrzegał, że zanim zacznę się bawić w amatorskie kolarstwo, muszę intensywniej chodzić na siłownię, zrobić szybki kurs samoobrony / krav magi albo po prostu wozić ze sobą pistolet, nóż czy choćby gaz pieprzowy.

Wiem, że dłużej jeżdżący rowerami i rowerowi aktywiści pewnie czytają to z politowaniem. Ameryki nie odkryłem. Po prostu, po 2 tygodniach pozytywnych doświadczeń, to był lekki szok, kiedy nagle trafia się na kogoś agresywnego i to bez powodu (gdybym zrobił coś źle i przeszkodził jakiemuś kierowcy, to sam by go za to przeprosił).

Ciekawe, czego jeszcze o polskich kierowcach dowiem się na polskich drogach? I czego oni dowiedzą się o samych sobie, kiedy wreszcie trafią na rowerzystę z zabranym z domu (oby tylko) gazem pieprzowym.

PS. chwilę zajęło mi w ogóle pierwsze przełamanie się, opuszczenie chodników i wjechanie na drogę. Właściwie za każdym razem muszę przekonywać się po trochę od nowa, że to bezpieczne. Szczególnie kiedy przed wyjściem z domu czytam o takich historiach.

PS.2. znajomy napisał mi, że on w takich momentach po prostu się szeroko uśmiecha w kierunku tych kierowców, bo nic ich bardziej nie denerwuje. Inny dodał, że on też zawsze macha im środkowym palcem i jeszcze nigdy nic się nie stało, ale „pewnie kiedyś za to od kogoś wyłapie”. Optymistycznie.